By Irena Lasota
27.11.2015

 

W języku angielskim nie ma odpowiednika „polityki historycznej”. Jeśli więc ktoś będzie uprawiał polską politykę historyczną w Stanach Zjednoczonych, niech tego nie nazywa po imieniu.

I lepiej nie rozpowiadać, że władze państwowe, to znaczy politycy, będą uprawiać historię, i to za pośrednictwem artystów. Po prostu w USA nikt tego nie zrozumie. Jest to kraj, w którym nie ma i nigdy nie było ministerstwa kultury i gdzie antyamerykańscy czy też antypaństwowi historycy wykładają na najlepszych uczelniach.

Oczywiście można zasadnie twierdzić, że nie jest to najlepsze dla Stanów Zjednoczonych i że jego wrogowie, na przykład wredna stacja telewizyjna RT (do niedawna Russia Today), zapraszają do studia głównie Amerykanów sączących antyamerykański i prorosyjski jad. Ale jednocześnie Amerykanie są ogromnie przywiązani do swojej konstytucji, zwłaszcza dodatków do niej, błędnie po polsku nazywanych poprawkami. A to one właśnie gwarantują wolność słowa, przekonań i ostro rozdzielają różne gałęzie władzy, władze zaś oddzielają od nauki i od kultury.

Władze w Polsce mają więc dylemat: z jednej strony chcą poprawić obraz Polski, ale z drugiej mogą temu obrazowi zaszkodzić, ogłaszając początek akcji „polityki historycznej”.

Zacznijmy od tego, że obraz Polski wcale nie jest taki zły, na odwrót. Mój rzeźnik daje mi zawsze ładny kawałek schabu ze względu na Kopernika, sąsiedzi pytają mnie, co słychać u Wałęsy, a wszyscy emigranci, legalni i nielegalni, z Ameryki Łacińskiej ściskają mi rękę w podzięce za papieża.

Nie bardzo wiem, co może wyjść z megafilmu o polskiej historii robionego pod batutą najlepszych nawet i najmądrzejszych władz. Polska ma już sporo doskonałych filmów, i to, wbrew pozorom, nie antypolskich, które prawie nie istnieją na świecie.

Może zamiast milionów na megafilm można by przeznaczyć jeden procent tych funduszy na skuteczne promowanie polskiej kultury za granicą, i to niezależnie od tego czy reżyser, aktor czy autor był we wrażej partii? A i ośrodki kultury polskiej powinny być oddawane – z konkursu – w kompetentne ręce, a nie traktowane jako synekura dla swoich.

Przeciwko polityce historycznej mogliby też zaprotestować historycy, którzy wolą być chyba postrzegani jako naukowcy, a nie urzędnicy państwowi. Zamiast „polityki” powinni się domagać zwiększonych środków na niezależne badania historyczne, stypendia dla studentów, większe możliwości wyjazdów zagranicznych.

Prawdziwa nauka i prawdziwa sztuka powstają zazwyczaj bez nadzoru państwa. Nawet propaństwowa niby-sztuka może powstać z pobudek komercyjnych, a nie tylko patriotycznych.

Należy uczyć się od Turków. Wyprodukowali oni serial „Wspaniałe stulecie” o Sulejmanie Wspaniałym (zwanym po turecku Sulejmanem Sprawiedliwym bądź Sulejmanem Prawodawcą), XVI-wiecznym władcy otomańskim. To właśnie jest skuteczna, niezamierzona jako taka i niepodobająca się władzy polityka historyczna. Ponad 150 odcinków po półtorej godziny. Serial oglądany był w ponad 50 krajach i wedle badań opinii publicznej zmienił na lepsze obraz Turcji w świecie. Wzrosła też liczba turystów, a każdy z nich chciał odwiedzić miejsca znane z serialu i kupić imitacje pierścienia żony sułtana Hurrem.

No bo jakby inaczej: nadzwyczajnie mądry i bardzo urodziwy sułtan urzęduje w pałacu Topkapi w Stambule, ale czasami idzie na wyprawy i podbija terytoria europejskie, negocjuje z Watykanem, a w czasie wolnym od rządzenia państwem próbuje, nieskutecznie, rządzić swoim haremem. W haremie zaś jest piękna Hurrem, z domu Aleksandra, ponoć córka popa z Rohatynia. Można było oczywiście zrobić awanturę, że jest to fałsz historyczny, że Aleksandra była Polką, siostrzenicą biskupa. Ale chyba poza mną nikt nie wpadł na taki pomysł. A szkoda.

Cały świat i pół Polski nie mogło się oderwać od „Wspaniałego stulecia”. – Nie, nie mogę się umówić na 16, bo jestem wtedy w haremie – powiedziała znajoma.

Serial był pokazem przepięknych kobiet, strojów, biżuterii, ale też wiele mówił o samej Turcji, o jej zwyczajach, o stosunku do islamu, do prawa, do reszty świata. Wzbudzał zachwyt i szacunek.

Chociaż Turcy nie mogli się oderwać od telewizorów, serial wzbudził też protesty. Premier Turcji Erdogan publicznie skrytykował go za zbytnie zainteresowanie Sulejmana kobietami (80 procent akcji odbywa się w haremie), a i zwykli obywatele napisali kilkadziesiąt tysięcy skarg do swojej KRRiT.

Serial oczywiście szedł w najlepsze, a teraz pojawiła się jego kontynuacja: „Wspaniałe stulecie – Kosem”.