By Irena Lasota,  08.05.2015

Przede mną, gdy to piszę, wybory w Wielkiej Brytanii, huczne i rozpisane na wiele głosów obchody 70. rocznicy zakończenia wojny oraz oczywiście wybory, nie tylko zresztą w Polsce, ale i w Gujanie.

„Plus Minus” ukaże się jednak już w momencie zapanowania ustalonej prawem ciszy wyborczej. Nie powinnam więc pisać nic (wprost) o kandydatach na prezydenta, ale mogę przynajmniej pokpić i z kampanii, i z samego pomysłu ciszy wyborczej.

Kampania była dziwaczna, nawet jak na Polskę. W dominujących mediach było słychać echa głosów kandydatów o monarchii i zapładnianiu in vitro, a mniej o stanie dróg, służby zdrowia czy programach gospodarczych. (Jak w starym żydowskim dowcipie. Pani pyta: „Morycku, powiedz, ile stonoga ma nóg?”. „Ja to bym chciał mieć pani problemy” – wzdycha uczeń). Po dokładniejszym, wieloźródłowym wczytaniu się w programy okazywało się, że jednak nie wszyscy kandydaci bujają w obłokach czy po prostu są głupawi, ale że (dominujące) media prześcigały się w przedstawianiu ich (z wyjątkiem jednego) jako takich.

Mam nadzieję, że jakieś niezależne politycznie ośrodki prowadziły skrupulatne badania zachowania się (dominujących) mediów, by móc przedstawić lub zakwestionować tezę, że dziennikarze w Polsce umieją być bezstronni, obiektywni i uczciwi. Wszakże, co przy każdej okazji przypominam, państwo polskie wydaje spore pieniądze na nauczanie aborygenów z różnych części świata (od Birmy po Tunezję, przechodząc przez Gruzję i Ukrainę), jak być dziennikarzem godnym tej nazwy. W normalnym kraju etyką dziennikarską zajmują się organizacje dziennikarzy i wydawców, które prowadzą tego rodzaju badania obiektywności. Wyjątkowość Polski (jak kiedyś pisali politolodzy zachwycający się tutejszymi ruchami opozycyjnymi) jest wciąż żywa: polaryzacja polityczna rozbiła tu środowisko dziennikarskie, które i tak nigdy nie było zbyt solidarne.

Co jeszcze w kwestii wyborów? Wedle przepisów „cisza wyborcza ma być czasem, w którym obywatele, po kampanii, mogą zastanowić się, jakiego chcą dokonać wyboru”. Rozumiem, że cisza i skupienie są potrzebne, żeby pomnożyć w głowie 17 przez 19 (sprawdziłam – 323), kilka godzin spokoju może być potrzebne komuś wybudzonemu ze śpiączki po kilku tygodniach, by poczytał gazety i sprawdził nagrania na YouTube. Trudno sobie jednak wyobrazić, że z tej długiej ciszy wyborczej wyklują się nieprzewidywalne do piątku wieczór decyzje.

Cisza wyborcza dotyczy również informowania o wynikach sondaży. Jeśli chodzi o sondaże z dnia wyborów (exit polls), to może to mieć jakiś, choć nie za duży, sens. Ktoś, kto usłyszy, że kandydat, którego by wolał (ale nie na tyle, żeby aż pójść głosować) ma niskie notowania, może się przemóc i pójść pod wieczór do urny.

Ale zakaz podawania do publicznej wiadomości wyników sondaży i przewidywanych wyników na 24 godziny przed otwarciem punktów wyborczych jest w Polsce bez sensu. Różne ośrodki podają przecież tak odmienne wyniki, że branie ich pod uwagę jest przedmiotem wiary, a nie namysłu. Mam nadzieję, że nie jest tak jak w czasach komunistycznych, kiedy to tajne, ale prawdziwe wyniki sondaży opinii publicznej trafiały do zaufanych decydentów. To zresztą nieładnie nawet zastanawiać się nad taką możliwością w państwie, które pokazało innym drogę do wolności i demokracji, które należy do Unii Europejskiej i które wydaje grube pieniądze, by uczyć ludy z sąsiednich krajów, jak uczciwie głosować. Jednocześnie za dużo socjologów, a nawet kierowników państwowych placówek badania opinii publicznej robiło i robi kariery polityczne.

Cisza wyborcza jest ponadto fikcją, zwłaszcza w obliczu faktu, że entuzjastyczni prawodawcy usiłują nią objąć internet. Jak? Podobno zabraniają lajkowania, co oczywiście jest absurdem. Czy rzeczywiście prokuratura obejmie śledztwem, a nawet ukarze tych fejsbukowców, którzy napiszą „Glosowałem na X”? lub „powodzenia Y!”. Czy w momencie zapanowania ciszy wyborczej znikną z internetu wszystkie wzmianki o kandydatach? Kto będzie zdejmował z internetu wyniki moich testów przedwyborczych? Wypełniłam ich kilka. W jednym, gdzie poważnie odpowiadałam na wszystkie pytania, mój końcowy wynik mówił – „Nie masz na kogo głosować”. Gdy kilka dni temu w podobnym teście zaznaczałam we wszystkich odpowiedziach „nie mam zdania”, „nie ma to znaczenia” – dostałam odpowiedź, którą dałoby się streścić cytatem z Lenina: Jest taka partia.