By Irena Lasota,  04.12.2015

Ten tekst nie jest przeznaczony dla fundamentalnych pacyfistów. Myślę, że każdy normalny człowiek jest przeciwko wojnie jako takiej.

Ale gdy już toczy się wojna bądź istnieje jej groźba, można o tym dyskutować i popierać ją czy potępiać w zależności od naszych poglądów politycznych, wartości moralnych i poczucia sprawiedliwości.Gdy Turcja zestrzeliła 24 listopada rosyjski samolot nad swoim terytorium, nie ukrywałam radości. Poprosiłam nawet, w radiu WNET i na Facebooku, by ktoś w moim imieniu położył kwiatek pod ambasadą Turcji w Warszawie: „Dziękuję – pisałam – za pokazanie Rosji, że można się obronić i tym samym pokazać innym krajom NATO, że można, a nawet trzeba…”. Nie spodziewałam się tak negatywnej reakcji na to oczywiste dla mnie zdanie.

Co do tego, że samolot rosyjski naruszył terytorialną integralność Turcji, nie ma już wątpliwości. Tak jak już wiadomo, że Turcy uprzedzali kilkakrotnie pilota rosyjskiego, że zbliża się do ich przestrzeni powietrznej. Zaraz po zestrzeleniu Rosja twierdziła, ustami samego Putina, że samolot nie naruszył terytorium Turcji, potem, że nawet jeśli naruszył, to nie było żadnego ostrzeżenia. Potem zaczęły padać argumenty, że Turcja popiera ISIS, i to głównie dla korzyści materialnych, które czerpie z kupowania od islamistów ropy naftowej. Prezydent Erdogan zaprzeczył temu w najostrzejszych słowach, a Rosja wprowadziła sankcje. Coś tu nie gra.

Załóżmy, że rosyjski samolot naruszyłby przestrzeń powietrzną na przykład Norwegii lub USA (na Alasce) i Norwegowie czy Amerykanie zestrzeliliby go. Podejrzewam, że dla wielu byłoby to mniej wątpliwe moralnie, i obawiam się, że to dlatego, iż Turcja postrzegana jest jako „taka nie nasza”. Trzeba jednak pamiętać, że Turcja jest członkiem NATO, i to od 1952 roku, czyli prawie pół wieku dłużej niż Polska. I to wiernym i dzielnym członkiem tej organizacji.

Rosja ma wiele celów polityki zagranicznej. Jednym z nich jest osłabienie wewnętrzne NATO i sprawdzenie, kogo właściwie będzie dotyczył artykuł 5 traktatu mówiący o kolektywnej obronie. Czy Francuzi i Brytyjczycy pójdą umierać za Tiranę? A za Tallinn? A za Diyarbakir? Wiadomo już, że nie za Krym i nie za Ukrainę.

Innym celem Rosji jest i zawsze była wewnętrzna destabilizacja Turcji. Jednym z elementów była zawsze „sprawa kurdyjska”. Kurdów jest na świecie ponad 30 milionów, z czego w Turcji ponad 10. Członków komunistycznej terrorystycznej Partii Pracujących Kurdystanu jest 3–5 tysięcy (też zależy od tego, jak się liczy). Założona w 1978 roku PKK pozostawała pod szczególną opieką sowieckiego Politbiura, a od 1989 roku – Jewgienija Primakowa. PKK jest w stanie wywoływać (na rozkaz Moskwy) powstania zarówno w samej Turcji, jak i w dwóch autonomiach kurdyjskich na terenie Iraku. Turcja, która skądinąd cierpi na obłęd w sprawie Kurdów, krwawo tłumi te powstania.

Nic nie jest proste na Bliskim Wschodzie i nikt nie jest bez winy. Ale Rosja jednoznacznie popiera syryjskiego prezydenta Baszara al-Assada, z którym wojuje NATO, a zatem i Turcja. Po paryskich zamachach Putin próbował wślizgnąć się do zachodniej koalicji antyterrorystycznej. Właśnie Turcji zawdzięczamy, że to się jeszcze nie udało. Jeden zestrzelony samolot i Rosjanie (na razie) nie będą korzystać z zachodnich baz danych o terrorystach. Prezydent Erdogan świetnie się dotąd trzyma. Ma w ręku kilka atutów, w tym Bosfor i Dardanele.

31 października rozbił się samolot rosyjski nad Półwyspem Synajskim. Rosja najpierw stwierdziła, że na pewno nie było wybuchu, potem wymogła kontrolę nad śledztwem i dopiero po kilku dniach przyznała, że być może na pokładzie była bomba. Jaka? Skąd? Specjaliści radzą spojrzeć na mapę. Samolot w drodze do Petersburga miał przelatywać nad Turcją. A co by było, pytają ci specjaliści, gdyby ta tajemnicza bomba wybuchła nad terytorium Turcji, oczywiście „trafiona” turecką rakietą? Mamy casus belli. I czy ktoś (poza Turkami) poszedłby umierać za Turcję?